Zauważyłam, że
potęguje się zjawisko reklamowania wykorzystujące semantykę
z innych dziedzin
życia. Już nikogo nie dziwi, że ktoś pisze o sobie- jako o "ewangeliście
danego tematu”. Co nie oznacza, że jest ekspertem dziedziny, ale że ma na dany temat dużo do powiedzenia. (!)
Różnica na pozór
subtelna aczkolwiek istotna zwłaszcza dla tych, którzy chcą czegoś dowiedzieć. Najpopularniejszym
zawodem operującym takim mnóstwem nadużyć językowych wydaje się być sprzedawca/ kupiec.
Minęły już bowiem
czasy starych i poczciwych sprzedawców, którzy budowali swoją
wiarygodność w oparciu długoletnie kontakty z klientem. By wzmocnić więc
wizerunek kogoś młodego, przestraszonego i niekoniecznie zainteresowanego tym
co sprzedaje zaczęto wykorzystywać język i słowa, które same w sobie stanowiły wartość. Spowodowało to, że
sprzedawca stał się konsultantem, account manager’em, opiekunem klienta,
agentem, brokerem, dealerem.
Cóż pozostaje?- nieodparta tęsknota za panią sklepową i
sprzedawcą, którzy czekają w cieniu na swój
renesans.